klasztor:
  * HISTORIA ZGROMADZENIA * ŚW. URSZULA LEDÓCHOWSKA
 
nasze dzieła:
  * ŚWIETLICA * DOM POMOCY SPOŁECZNEJ * KATECHEZA
 
chór:
  * O CHÓRZE * OSIĄGNIĘCIA * REPERTUAR * GALERIA * BLOG
 
zabytki:
  * KLASZTORU * KOŚCIOŁA
 
inicjatywy:
  * RATUJMY KLASZTOR! * PLENER MALARSKI * JARMARK URSZULAŃSKI * REMONT
 
galerie:
  * ZDJĘCIA ARCHIWALNE
 
linki:
  * URSZULANKI SJK * FILIPINY * DOM ŚWIATEŁKO * URSZULANKI NA ŚWIECIE - BLOG
 
kościół:
  * HISTORIA * UROCZYSTOŚCI * LUDZIE
       

1

 

Pomoc dla powodzian

(...)W roku bieżącym dochody z Jarmarku były największe i wyniosły ponad 32 tysiące zł. Jednak Siostry Urszulanki, słysząc o wielkich stratach, biedzie i cierpieniu, jakie spowodowała majowa i czerwcowa powódź, zaproponowały, aby połowę tej kwoty  przekazać rodzinie, która szczególnie mocno została doświadczona przez ten okrutny żywioł. I tak się stało. Siostra Jolanta Wołos, która zajmuje się pomocą poszkodowanym, wskazała siedmioosobową, dwupokoleniową rodzinę z niepełnosprawnym dzieckiem w miejscowości TRZEŚŃ położonej niemalże w granicach Sandomierza, których dom wraz z całym obejściem został dwukrotnie zalany prawie do pierwszego piętra. Nasza chórzystka, Małgosia Pęczek, podjęła się zająć tym tematem. Za pieniądze przeznaczone z Jarmarku, którymi podzieliły się nasze Siostry, zakupiła najpotrzebniejszy sprzęt gospodarstwa domowego, zorganizowała zbiórkę odzieży i środków czystości oraz angażując swoją rodzinę, zawiozła te dary poszkodowanym. I jak pisze, łzy wdzięczności obdarowanej rodziny to wielka nagroda i nawet słowa są niepotrzebne. Druga połowa Jarmarkowych dochodów tradycyjnie wsparła dzieło renowacji klasztoru(...)

Halina Świniarska

 

Fragmenty relacjii Małgorzaty Pęczek

(...)Trześń leży tuż za Sandomierzem, tak blisko miasta, że z powodzeniem mogłaby być jego dzielnicą. Jadąc przez Sandomierz nie byliśmy przygotowani na to, co zobaczyliśmy tuż za mostem na Wiśle. Zjechaliśmy z niego i nagle wjechaliśmy na ulice zawalone stertami śmieci, rozwalonych mebli, gruzów i zaschniętego błota. Pobocza były tym tak zastawione, że dwa większe samochody nie mogły się minąć. Widok na podwórka był jeszcze gorszy. Przywodził na myśl, nie wiem, krajobraz po wybuchu bomby. Ściany domów pociemniałe, bo jeszcze mokre albo odarte już z tynku do wysokości pierwszego piętra. Okna najczęściej zupełnie bez szyb, albo powybijane, albo gołe już wykusze okienne. Podobnie rzecz się miała z drzwiami wejściowymi. Niektóre odpłynęły, inne pościągano, bo napuchnięte wodą już się nie zamykały.  Ogrody zupełnie zniszczone, szczególnie iglaki przedstawiały żałosny widok. Dokąd sięgała woda, czyli do wysokości pierwszego piętra, pokryte były gęstym, zaschniętym mułem zmieszanym z ropą. Wyglądały jak zasuszone mumie o żywych, zielonych głowach. Z kolei nowo założone ogródki wyglądały jak dno wyschniętego koryta rzeki. Muł wysechł i popękał tworząc skorupę. Gdzie niegdzie wystawało jakieś zamulone drzewko. Koszmarny widok(...)

(...)Naszych powodzian znaleźliśmy dość szybko. W domu byli tylko dziadkowie z wnukiem, ale niebawem dojechali inni członkowie rodziny. Zaproszono nas do mieszkania i ugoszczono kawą. Siedzieliśmy na przygodnych siedziskach (jakieś krzesełko z garażu, krzesełko dziecinne, zgrzewka wody mineralnej.) przy stoliczku zrobionym chyba z części fotela(?). O tym, że ktoś przyjedzie z pomocą powiedziała im siostra urszulanka, która u nich była. Nie wiedzieli jak się nazywała. Pan domu powiadomił o tym swoją żonę (bo nie było jej wtedy w domu), a ona odebrała to jak kolejną obietnicę, których usłyszała już wiele. Realnych kształtów nabrała dla niej ta pomoc, gdy zadzwoniłam kilka dni przed przyjazdem i zapytałam czy potrzebna jej chłodziarko-zamrażarka, czy raczej osobna zamrażarka i osobna chłodziarka. Była w szoku. Wtedy pierwszy raz usłyszała o tym, że chcemy się z nimi podzielić tym co zebraliśmy na Jarmarku, pierwszy raz usłyszała w ogóle o Jarmarku, o naszym klasztorze, o Cantilenie. Teraz, siedząc przy kawie, musiałam jej wszystko dokładnie opowiedzieć, dałam jej nasze płyty, adres mailowy na naszą pocztę. Oni z kolei zaczęli nam opowiadać o swojej tragedii. O pierwszym zalaniu w 2001 roku, kiedy to tynki w środku same spadły i potem położyli porządne, nowe. Na lata. Teraz każą im je znowu zedrzeć, ze względu na to, że są obecnie siedliskiem zarazków i bakterii. A oni niczym nie mogą tych tynków ruszyć. Tak rzetelnie je zrobili.
20 maja 2010 fala przyszła o 8.00. Gospodarze nie wierzyli, że będzie tak źle, nie ewakuowali się, bo może woda nie podejdzie tak wysoko. Podeszła. Tak wysoko, że zniszczyła dolne szafki kuchenne i wszystkie meble stojące na podłodze. Ostrzegano o następnej fali, ale nikt nie wierzył, że może być jeszcze gorzej. Mogło. Następna fala z początku czerwca 2010 zniszczyła już szafki ścienne. Woda podeszła prawie pod sufit(...)

(...)W tej rodzinie zostały zalane cztery domy. Dom dziadków, do którego przyjechaliśmy z pomocą, w którym mieszka na piętrze syn z żoną i trójką dzieci, w tym niepełnoprawna dziewczynka. Dom ich córki, mieszkającej z mężem i również niepełnosprawnym synem, stojący najbliżej rzeki tak nisko, że zalane zostały trzy kondygnacje (piwnice, parter i piętro), a 15 cm brakowało aby zalało im też stryszek, na którym teraz mieszkają. No i dwa domy dwóch pozostałych synów, których nie widzieliśmy, ale zniszczenia zapewne były u nich takie same jak wszędzie. Ściany do tynkowania i malowania, podłogi do położenia na nowo, bo wszelkie parkiety i deski spuchły i odeszły od podłogi, płytki teraz, kiedy wszystko wysycha, pękają. Cała stolarka wewnętrzna do wymiany, bo ościeżnice albo zardzewiały, albo drewniane spuchły. Jak weszliśmy do mieszkania, z którego już uprzątnięto ten szlam, to tak jakbyśmy weszli do nowo wybudowanego domu w surowym stanie. Nie ma nic. Gołe ściany, goła podłoga, gołe wykusze na drzwi. Jedno drugiemu nie może pomóc, bo każda rodzina potrzebuje właściwie wszystkiego. Nic w tej chwili nie mogą też zrobić, bo musi to wszystko wyschnąć. W piwnicach jeszcze stoi woda.(Dziś  rozmawiałam z nimi telefonicznie. W domu dziadków wypompowali wodę z dwóch piwnic. Po wszystkich pomieszczeniach rozszedł się ohydny smród szamba. Muszą natychmiast kupić jakieś drzwi do piwnicy, bo nie można tego wytrzymać.) Wszystkie meble i łóżka do wyrzucenia. Wyposażenie kuchni w znakomitej większości odpłynęło, a to co zostało sanepid kazał wyrzucić jako nie nadające się do używania. Urządzenia kuchenne i pralka do wyrzucenia. Ubrania z zabudowanej szafą wnęki, odpłynęły. Po prostu żal było patrzeć na ten dom i jego mieszkańców, żal było słuchać tego żalu i patrzeć na ich łzy, a przecież tak jest tam wszędzie.
Trzeba było w końcu rozładować nasz poczciwy samochodzik. Kiedy Zbyszek odkrył plandekę  i odsłonił to wszystko, co dla nich mieliśmy babcia zaczęła płakać. Szlochała, że ona przez całe swoje życie nic od nikogo nie dostała. Wynosiliśmy więc najpierw mniejsze pojemniki z chemią gospodarczą, proszkami do prania, potem pudła z talerzami, kompletem garnków, patelnią, sztućcami, szklankami itp. Odkurzacz, kuchenkę mikrofalową, pudła z żywnością, worki z ubraniami, mikser, czajnik elektryczny, żelazko. Wreszcie pakunki cięższego kalibru, czyli kuchnię gazową z piekarnikiem, części kanapy popakowane w paczki, no i największy ładunek chłodziarko-zamrażarkę. Cała Avia była tym wszystkim wyładowana po brzegi. Kiedy tak krążyliśmy z pakunkami między samochodem a domem, zobaczyłam na podwórku wystawione bezużyteczne urządzenia, m.in. pralkę. Zapytałam, czy mają jakąś czynną pralkę ? Nie mieli. Ponieważ środki mi na to pozwalały postanowiłam im ją kupić już tu na miejscu. Mieliśmy samochód dostawczy, zaproponowałam więc aby przywieźć ją od razu. Tak też zrobiliśmy(...)

(...)Po powrocie z pralkami z miasta, zostaliśmy podjęci iście królewskim żurkiem z jajkiem i kiełbaską. Wierzcie nam, dla tego smaku warto było jechać tak daleko. Nawet warunki nie ujmowały mu wielkości. No i okazało się, że uszczęśliwiłam babcię, która przejrzała w miedzy czasie pudło z wyposażeniem kuchni i znalazła w nim nowiutką tarkę do warzyw! To była prawdziwa radość. "Widać, że prawdziwa gospodyni o nas myślała!"- zawołała babcia. Spuchłam z dumy. A potem trzeba się było już żegnać, bo droga przed nami daleka. Porobiłam ostatnie zdjęcia. Nie da się opowiedzieć jak wdzięczni nam byli "nasi powodzianie". Oni sami nie wiedzieli co nam na to wszystko powiedzieć, co nam dać. Ale ja to widziałam w ich oczach, w ich łzach, wzruszeniu, braku słów. I nie zapomnę.
I dziękuję Bogu, że mogliśmy z mężem choć tyle(...)

Małgorzata Pęczek


1