„Idź do siostry Alojzy” – te słowa zapamiętałam najbardziej spośród wszystkich, które wiążą się ze wspomnieniami z dzieciństwa i wczesnej młodości. Mieszkałam blisko sióstr, chodziłam do urszulańskiego przedszkola, na lekcje religii też biegałam do „sióstr”, w scholce śpiewałam aż do matury. Nie piszę tego, by opowiadać o sobie, ale po to, by pokazać, że urszulanki zajmowały szczególne miejsce w życiu dzieci i młodzieży z Monic. Wielu z nas mogłoby tak właśnie napisać. A jakie było miejsce Siostry Alojzy w naszym życiu? Ogromne! Słowa, którymi rozpoczęłam wspomnienia słyszało się niemal w każdej chwili, kiedy trzeba było coś załatwić, np. kwiaty dla ks. Wieczorka (bo zapomniało się) i Siostra Alojza „cudownie” w pięć minut przygotowywała piękny bukiet. Jeśli zabrakło kredy w salce katechetycznej: „Idź do…”, jeśli chciało się kupić poziomki lub pomidory: „ Idź do…” Właściwie Siostra Alojza mogła wszystko dla wszystkich. Już wtedy podziwialiśmy jej ofiarność, możliwości i niezwykłą operatywność.

Najmniej przyjemne wspomnienie, które dziś jednak uważam za najwartościowsze, wiąże się z pielęgniarską posługą Siostry Alojzy. Otóż, niemal każde dziecko, które kiedykolwiek było chore, musiało przeżyć strach przed ciemnozielonym pokoikiem w baraku z twardą leżanką, na której przeżywało się przerażający (tak wtedy się wydawał) strach przed zastrzykiem. Dopóki nie wyrośliśmy z angin i gryp, kojarzyliśmy Siostrę Alojzę z zastrzykiem. Nie rozumieliśmy wówczas, jak bardzo pomagała swą posługą naszym rodzicom, którzy zawsze mogli na Nią liczyć, gdy zachorowało ich dziecko.

Znacznie przyjemniejszy obraz wiąże się z „chlebem Siostry Alojzy”, mój Boże, nikt  już dziś nie potrafi takiego upiec. Wychodząc z salki katechetycznej, już od drzwi czuliśmy rozchodzący się po całym baraku cudowny aromat dopiero co wyjętego z pieca chleba.  Ten chleb często gościł na stole w moim domu i mogę przysiąc, że w ogóle się „nie starzał”. Pamiętam również, kiedy, będąc już licealistką, pomagałam Siostrze w świątecznych wypiekach. Myślałam, że to łatwa i przyjemna praca, ale kiedy Siostra poprosiła, abym ubiła kopę jaj, poddałam się i do dziś widzę to wiadro z sześćdziesięcioma jajami i wielką trzepaczkę. Ja nie ubiłam, Siostra tak! Wielka siła drzemała w tej szczupłej urszulance.

Dużo przyjemności Siostra Alojza dostarczała monickim dzieciakom, gdy w naszych sklepach niczego nie było. Dzięki Niej mogliśmy spróbować, jak smakują orzeszki w czekoladzie lub pyszny żółty ser. Czekaliśmy na to z utęsknieniem. Pierwsze jeansy też miałam dzięki Niej. Wszyscy znaliśmy Siostrę Alojzę, która ciągle coś załatwiała, komuś w czymś pomagała lub prosiła moniczan o pomoc dla sióstr, chyba nikt jej nie odmawiał.
Tak energiczna i aktywna siostra w kaplicy stawała się skupiona i jakby wyłączona ze świata. Pamiętam, kiedy patrzyłam na  Nią z chóru, jak stała pochylona w zakrystii, stała, bo nie przypominam sobie, by siedziała podczas Mszy św.  Od Niej uczyłam się tego skupienia. Myślę, że wielu z nas, dawnych moniczan, dom przy Krakowskim Przedmieściu 123  kojarzy głównie z Siostrą Alojzą. Każdy z nas, kiedy przyszedł do klasztoru z jakąś prośbą słyszał: „Idź do Siostry Alojzy” i zapewniam, nie odszedł bez pomocy.

                                                           Wdzięczna za wszelkie dobro wychowanka